Listopad w październiku i Maksio, mój emisariusz, Sówka55
Listopad w październiku i Maksio, mój emisariusz, Sówka55
Sówka55 Sówka55
536
BLOG

Pamiętnik Myszulka, 83

Sówka55 Sówka55 Rozmaitości Obserwuj notkę 18

 

Rozdzial LXXXII

Listopad w październiku,

czyli to, co było na górze, teraz jest/będzie na dole,

memento dla polityków

(i nie tylko).

Na szczęście coś na zawsze zostanie - dobro i miłość, prawda i sens...

 

Jesień przychodzi raz wcześniej, raz później, żyję tak długo, że już to wiem, co nie znaczy, że to akceptuję (tysiąc razy o tym pisałeś, Myszulku, powiedziałby Wujek Andrzej, gdyby był akurat u nas, a nie u siebie, trudno, jeśli pogoda się powtarza, to i ja mogę,howgh!). Ale październik powinien być październikiem, nie listopadem, a na drzewach zamiast liści.... nie, nie, nikt nie wisi. Nikt, a nawet nic! W ciągu tygodnia od warszawskiego referendum (nie łączę tych zjawisk, ale może należałoby, bo oba są w swoich skutkach beznadziejne) spadło tyle liści, że zebranie ich razem mogłoby stanowić trzynastą pracę Heraklesa (Wisła to nie Alfejos ani Penejos, i zmiany koryta Wisły w tej stajni Augiasza przy okazji nie postuluję, zresztą... inne koryta są tu czynne..., wzdycham za Ujejskim).

Gdyby Herakles zszedł z Olimpu... Ale po co, ja na jego miejscu bym nie schodził. Narazić się mściwej Herze...

Wracam do liści. Bez gałązki oliwnej! Teraz, gdy listopad ante portas, prawie zupełnie ich już nie ma! Szkoda, że tak nagle spadły, tak szybko i tak bezpowrotnie. Może to jakiś znak wskazujący na to, że nie należy trwale przyzwyczajać się do miejsca? Dziś prezydenci i premierzy nie leczą skrofułów, a wydaje im się, że są niezastąpieni i wszechmocni, jakby byli namaszczeni przez Boga. A są jak liście... Zresztą jak my wszyscy, "Przemijamy, to tylko wiemy, a reszta jest fikcją okłamujących się bydląt", zauważył Witkacy w "Pożegnaniu jesieni", tytuł jak na koniec października idealny (Warszawa 1983, s. 258).

Czy jako Kot jestem bydlęciem?! Ja, Myszulek, Poeta i Romantyk,NΠ i NP (bo nie piłem nic poza wodą, a nie palę nigdy i wcale), czy jestem bydlęciem? Przecież okłamywać się – troszkę – jednak lubię...

Wolę myśleć o sobie, że jestem liściem na wietrze, zwinnym, pełnym gracji i wdzięku...

Ale niestety i jak liść przeminę...

Chociaż przecież niezupełnie od razu. Planuję dożyć setki, bo jestem ciekaw, ile rządów zmieni się do tego czasu, czy to, co ukrywane, będzie wyjawione, czy sławą okryją się ci, którzy na nią zasłużyli, a w niesławie odejdą nikczemni. I jaka poezja o naszych czasach powstanie?!

Les feuilles mortes...

Znów, w kolejną jesień, przypominam sobie te słowa. Pewnie wszyscy je sobie teraz przypominają, nie tylko Koty.

...Les feuille mortes se ramassentà la pelle,

Les souvenirs et les regrets aussi.

Et le vent du nord les emporte

Dans la nuit froide de l`oubli...

Martwe liście wyrzuca się do śmieci, wspomnienia i żale też. Uniesione wiatrem z północy utoną w zimnej nocy zapomnienia, pisał Jacques Prévert dla Yvesa Montanda, a właściwie dla Marcela Carné, bo do jego filmu Les Portes de la Nuit z 1946 roku powstała ta piosenka.

Piękna, ale się z nią nie zgadzam.

Na martwych liściach powstanie świeża trawa, ze wspomnień – bogatsi - powstaniemy my. Nie wierzę w zimną noc zapomnienia, wierzę w sprawiedliwość, choćby po latach.

Z taką myślą czytałem "Bez prawa powrotu", wspomnienia Ewy Kubasiewicz-Houée (Wektory, Wrocław, 2007, wyd. II), w lutym 1982 skazanej na dziesięć lat więzienia i pięć lat pozbawienia praw publicznych za sporządzenie i rozprowadzenie ulotki "mogącej osłabić gotowość obronną PRL i wywołać niepokój publiczny i rozruchy" - najwyższy wyrok wydany w stanie wojennym! Uważam, że książka ta powinna trafić do spisu lektur maturzystów, a na pewno powinien ją przeczytać każdy, kto PRL i stan wojenny postrzega tylko jako poczciwą krainę absurdu z filmów Stanisława Barei, skądinąd równie przenikliwego obserwatora co kronikarza tych czasów.

Wcześniej słyszałem Ewę Kubasiewicz w rozmowie z Wojciechem Reszczyńskim w jego nocnej audycji w Trójce, "Trójka na poważnie", świetną! Co to za wspaniała osoba, co to za wspaniała rodzina, od stryja, Henryka Kielasa, Powstańca Wielkopolskiego poległego pod Szubinem, i Ojca, Antoniego Sylwestra, ochotnika w 1920 roku, członka Grupy Doktora Witaszka w czasie wojny począwszy, a na Synu, Marku Czachorze i Synowej Magdzie z domu Kowalskiej, objętych tym samym śledztwem co sama Ewa Kubasiewicz, kończąc.

Książka zawiera wiele wątków z czasów przed powstaniem "Solidarności", potem jej pełnego zwątpień, ale i nadziei karnawału, ze stanu wojennego i lat pół-wolności po jego zniesieniu, bolesnej emigracji "bez prawa powrotu" w styczniu 88 roku, wreszcie późniejszych lat po, jak pisze Autorka, "klęsce okrągłego stołu" (s.196); wszystkie są ciekawe. Dla mnie szczególnie wstrząsające byly opisy śledztwa, procesu, a potem warunków życia w więzieniach, nielepszych zresztą od warunków w piwnicach ubecji na Okopowej i w areszcie śledczym przy Kurkowej w Gdańsku, gdzie w kocach (które aresztowane kobiety i tak dostały cudem – w grudniu 81, przypominam, zima w pełni) pełno było karaluchów, a w zakładanych przed wyjściem na spacerniak więziennych kurtkach i chustkach na głowy zdarzały się wszy.

"... W tobie jest młodość ze siłą i zdrowiem

I słuchać lubisz – to ja ci opowiem

Kilka scen strasznych z mojego żywota;

A co usłyszysz, kiedyś pieśnią zamień

Na młot forteczny, co mury druzgota,

Na dzwon, co woła, na piorun, co wstrząsa;

Ajeśli trzeba, niech pieśń się natrząsa,

A jeśli trzeba, niech pada, jak kamień!"

wtrąciła Myszunia, która wertowała właśnie tomik Ujejskiego.

No właśnie, ja też to pamiętam, przecież to "Ustęp z powieści sybirskiej", "Straszne ja rzeczy widziałem na świecie, / Bardziej straszniejsze słyszałem powieści..."

Ależ powtarzalne te polskie losy, polskie – patriotyczne – drogi, czy na Sybir wiodą, czy do Fordonu i Grudziądza.

Fordon i Grudziądz, brudne cele przejściowe, fatalne warunki sanitarne, karaluchy i pluskwy,, odrażające, pogięte metalowe kubki i miski, zaciemnione cele, zmuszające do przebywania w stałym półmroku, karcery i kaftany bezpieczeństwa, stała wojna psychologiczna, w tym insynuacje rozpuszczane wśród więźniarek kryminalnych o "politycznych", opływających w paczki z Episkopatu i pierwsza, wyczekana paczka po wielu miesiącach uwięzienia z tego źródła.... wata i środki czystości. W tych warunkach zresztą – prawdziwy luksus.

I wobec kogo te represje, prześladowania, próby zastraszania i upokorzenia... Co to za wrogowie państwa i społeczeństwa, których państwo winno ukarać i ze społeczeństwa wykluczyć?! Wobec kilku delikatnych kobiet...

Za zamachy terrorystyczne, za akcje z bronią w ręku?! Nie, za ulotkę! Podpisaną własnym nazwiskiem ulotkę, jedyny dowód rzeczowy w sprawie przed Sądem Marynarki Wojennej!

Jedyny dowód rzeczowy i - wobec przemocy państwa - jedyna broń, siła ducha. Wspomagana przez wiarę, tradycję, romantyczną poezję, to "...nigdy przed mocą nie schylimy czoła", "Pieśń Konfederatów" śpiewana w więzieniu, to Lechonia "Matka Boska Częstochowska", ukochany wiersz, przez uwięzionego również Syna przekazany w Dzień Matki.... Czy czytając o tym można nie mieć łez w oczach i najgłębszego podziwu w sercu?

W odpowiedzi na propozycję ubiegania się o akt łaski, zaproponowany przez Przewodniczącego Rady Państwa, Ewa Kubasiewicz w skierowanym z więzienia w Fordonie liście otwartym "Do moich Przyjaciół" pisze m. in.: "Zrozumieć w pełni, jak haniebna jest ta propozycja, mogą, być może, tylko ci, którzy tak jak ja przeszli przez proces sądowy, który był ponurą farsą i nie miał nic wspólnego z praworządnością, przeszli przez areszt śledczy i więzienie. Po rocznym zmaganiu się z samą sobą, aby mimo wszystko, mimo całego zła nie poddać się uczuciu nienawiści, nagle dowiaduję się, że to właśnie ja – skazana na 10 lat więzienia i 5 lat pozbawienia praw obywatelskich, której syn otrzymał 3-letni wyrok, tylko za to, że jest moim synem, mam prosić o przebaczenie i łaskę, okazać skruchę".

List ten, z grudnia 82 roku, był wielokrotnie odczytywany w Radiu Wolna Europa, drukowany i przedrukowywany w podziemnej prasie, teraz, po latach, gdy zło stanu wojennego staraniem wielu tak przyblakło – warto go przypomnieć, bo to jasny promień szlachetności i odwagi, głos mocy i prawdy, tej, która.jako jedyna jest ciekawa.

Patrzę w okno, na drzewach liści już prawie nie ma. Jeszcze złocą się gdzieniegdzie maleńkie pierzaste listki glediczji trójcierniowej i dzielnie opierającego się jesiennym powiewom wiatru różnobarwnego sumaka.Les feuilles mortes...

Martwe liśćie... Ale nie wspomnienia i żale. Te nie są, nie mogą być martwe. Wspomnienia trzeba zachować, zatrzymać, ochronić przed nocą niepamięci na trwałe, na zawsze, Tylko one pomogą ocalić prawdę i sens.

Znów przypomina mi się Ujejski, wiersz, przypowieść, ta sama, już tu przytoczona...

"...Wygnanie nasze było apostolską

Misyą; tam ludzie stawali się lepsi

i sercem czulsi i na duchu krzepsi

Kędy my przeszli."

Po przeczytaniu Ewy Kubasiewicz "Bez prawa powrotu" naprawdę można czuć się na duchu pokrzepionym! Bo jednak są, jak mówił Lechoń,"nadludzie, co biją się chrobrze".

Warto nie zapominać, warto pamiętać. Bo spadają liście, czas przemija, ale coś jednak zostaje, coś, co ważne... to zostanie w nas, nasza pamięć przekaże to dalej.

Cieszę się, że jestem Kotem i mogę w liściach widzieć więcej niż tylko rysunek zielonych żyłek, miau! Mogę widzieć fatum. Bo to nieprawda, że nic nie jest wieczne, one są wieczne: dobro, miłość, prawda i sens.. Tak sobie myślę tej jesieni, patrząc na liście, które spadły z drzew...

Zobacz galerię zdjęć:

Kasztany dawno spadły...
Kasztany dawno spadły... Orzechy dawno spadły... Na glediczji listków ciut, ciut ... za to pod glediczjami pełno pierzastego złota Sumak się jeszcze broni inne drzewa już nie a tak niedawno było jeszcze tak pięknie...
Sówka55
O mnie Sówka55

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości