Na balkonie: w słońcu, w deszczu, Sówka55
Na balkonie: w słońcu, w deszczu, Sówka55
Sówka55 Sówka55
1118
BLOG

Pamiętnik Myszulka, 78

Sówka55 Sówka55 Rozmaitości Obserwuj notkę 53

 

Rozdział LXXVII

Chwila bez deszczu: siedzę w słońcu, myślę w cieniu.

Zachwycające akacje.

Historia jest ciężka, niestety

 

Parę dni temu wpadły w moje łapki wspomnienia niemieckiej dziennikarki Marty Hillers (wydane wszakże jako książka nieznanego, czy może raczej nieujawnionego autora, anonim) "Kobieta w Berlinie. Zapiski z 1945 roku" (Świat Książki, Warszawa 2004, w przekladzie Barbary Tarnas). Autorka zaczyna ją od słów: "Książka rozpoczęta w dniu, kiedy Berlin po raz pierwszy zobaczył na własne oczy bitwę", początek zapisków przypada na piątek, 20 kwietnia 1945, jest właśnie godzina 19. Szeleści wojenny szary papier, w znalezionym na poddaszu (należącym do dawnego znajomego) brulionie – "teraz wszystko należy do wszystkich. Człowiek jest tylko luźno związany z rzeczami, prawie nie odróżnia swojej własności od własności innych", zauważa inteligentna i pozbawiona złudzeń pamiętnikarka (s. 8) – pojawiają się pierwsze, gorzkie słowa. Właściwie innych niż gorzkie nie będzie.

Bo czy mogłyby być inne tej wiosny? W Berlinie 45?

Zapiski liczą 121 stron, kończą się 22 czerwca 1945. Kronikarkę do opublikowania wspomnień namówił przyjaciel i rówieśnik, Kurt Wilhelm Marek, w czasie wojny propagandysta w Propagandatruppe, autor takich dzieł, jak "Wir hielten Narvik" (1941), "Rote Spiegel - überall am Feind. Von den Kanonieren des Reichsmarschalls" (1943), po wojnie pisarz, dziennikarz i wydawca, nam znany lepiej pod przyjętym później pseudonimem C.W. Ceram. Tak, "Bogowie, groby i uczeni", seria ceramowska, tak, tak... Ceram, autor bestsellerów u nas wydawanych przez PIW i z takim trudem i dumą zdobywanych w latach siedemdziesiątych spod lady, naturalizowany Amerykanin. Co myślał o swojej niemieckiej, wojennej przeszłości – nie wiem.

Lubię Cerama. A czy Kurta Marka też chcę lubić? Czy chcę lubić Martę Hillers, która po powrocie ze schronu w dusznej piwnicy, gdy wokół palą się domy po niedawnym bombardowaniu, na ścianie swojego pokoju na poddaszu notuje ołówkiem słowa Horacego:

"Si fractur illabatur orbis,

Impavidum ferient ruinae".

(Ody, III, 3)

 

Rozumiem ją, ale przez łepek przelatują mi sprzeczne uczucia. "Kiedy Berlin po raz pierwszy zobaczył na własne oczy bitwę"... Kiedy po raz pierwszy zobaczyła ją Warszawa.... "Jeśli zawali się świat, jego ruiny uderzą w nieustraszonego"... Kto jest tym nieustraszonym?! Boję się, że Marta Hillers i ja nieustraszonego widzimy w kim innym.

Ja na przykład w Prezydencie Starzyńskim. Przez rodaków Autorki zamordowanym.

Ale dla Marty czuję współczucie i solidarność. Te potworne opisy głodu... Bezsilność, strach, a właściwie nawet jakaś obojętność wobec strachu, która powstaje wobec ciągłego zagrożenia, bombardowań, wszechobecnego ostrzału, błąkających się kul.

Czy w maju 45 w Berlinie byli "dobrzy Niemcy"? Ilu sprawiedliwych było w Sodomie? Czy tylko dobrym można współczuć, czy żałować wszystkich? Czy po doświadczeniach wojny można współczuć wrogowi? Przecież trzeba współczuć zawsze, zawsze i wszystkim cierpiącym, tak nakazuje nasza wiara.

Tak być powinno, ale to uczucia trudne.

Bo jak Marta Hillers zachowałaby się w sierpniu 44 na Woli, co o Powstaniu Warszawskim myślałby, co o Powstańcach, Kurt Marek, późniejszy sławny humanista Ceram? Nie wiem i zapewne nie dowiem się nigdy.

Wierzę, że trudno było być Niemcem w czasie wojny, Trudno było być Niemcem, a jeszcze bardziej Niemką w maju 45. Za to teraz jest łatwiej, niemieckie winy rozpłynęły się we mgle.

"W pierścieniu z luf", jak poetycko pisze Autorka, "od czasu do czasu godziny nieznośnej ciszy. Nagle człowiek zauważa, ze jest wiosna. Przez wypalone ruiny osiedla przenika zapach bzów z bezpańskich ogrodów. Akacja przed kinem kipi zielenią" (s. 7).

Wiosna... U nas na naszej ulicy, w maju najpiękniejszej ulicy na świecie, właśnie przekwitają akacje. Tak piękne, tak obsypane girlandami białych kwiatów, jak to bywa co roku. Przekwitają, zmęczone obfitością, którą z dumą pyszniły się przez cały ubiegły tydzień, stare akacje przedwojenne, pewnie w 45 – mniejsze wówczas - też tak kwitły.

"(...) wdarłam się do opuszczonego ogrodu profesora K..za czarnymi ruinami domu, zerwałam krokusy i nałamałam bzu. Część zaniosłam pani Goltz, sublokatorce z mojego dawnego domu. Siedziałyśmy naprzeciw siebie i (...) złorzeczyłyśmy na rozpoczętą właśnie strzelaninę,. Pani Goltz łamiącym się głosem powiedziała: - Kwiaty... Jakie piękne kwiaty... - Przy tym po twarzy popłynęły jej łzy. Mnie również było bardzo smutno. Piękno sprawia teraz ból. Człowiek tkwi w śmierci. Dziś rano zastanawiałam się, ile trupów dotychczas widziałam." (s.16).

Stare bzy na naszej ulicy, stare drzewa.... W Warszawie zostało ich, drzew wypalonych, zbombardowanych, rozstrzelanych, tak niewiele, u nas, na Starym Mokotowie, więcej. Drzewa, ruiny i rany, Berlin i Warszawa, zaatakowani i najeźdźcy... Najeźdźcy ukarani za swą pychę, najeźdźcy po przegranej cierpiący.

Czytam i czuję współczucie. Żal. Wcale nie życzę takiego losu "kobiecie z Berlina", żałuję jej, nie oceniam jej wyborów podejmowanych w czasie tych strasznych, tu opisanych miesięcy, ale też myślę sobie, czy przez te lata, które upływały od początku wojny, myślała sobie, co czują ci, którym tę wojnę jej rodacy wydali, czy oni – jej zdaniem - zasłużyli na cierpienia i głód, na poniżenie, na rozłąkę, na śmierć. Czy podzieliłaby się z nimi kromką chleba, czy podałaby szklankę wody? Czy, gdyby Niemcy wygrali wojnę, też uważałaby, że wojna – jak ówczesna niemiecka niedola - jest wstrętna?

"Niemiecka niedola..". Autorka opisuje ją surowo: "... ma posmak czegoś wstrętnego, choroby i szaleństwa. Nie można jej porównać do żadnego historycznego wydarzenia". Czy tak pisałaby, gdyby Berlin nie padł, gdyby losy wojny potoczyły się inaczej, albo gdyby do miasta wkroczyli zwycięzcy Amerykanie, a nie Armia Czerwona? "W radiu kolejne reportaże z obozów koncentracyjnych. Najstraszniejszy w tym wszystkim jest porządek i oszczędność – miliony ludzi przeznaczonych na nawóz, wypełnienie materaców, mydło, filcowe maty. Ajschylos by tego nie wymyślił" (s. 192).

Ale to Ajschylos przywoływał pojęcie hybris, tę tragiczną w skutkach pychę, która władców i narody prowadzi do zguby, jak Kserksesa (vide "Persowie"), który nią miotany, wyprawił się na Ateny...

Porządek i oszczędność. Straszne, tak. Ale i bez tego porządku i tej oszczędności odebranie ludziom wolności, oderwanie od bliskich, skazanie ich na tortury, na śmierć, zaprzeczenie ich ludzkiej godności, pozbawienie praw fundamentalnych, wszystko to, razem i z osobna, jest straszne. Za co? W imię czego? Za to, że nie byli Niemcami, za to, że nie chcieli zdradzić swojej Ojczyzny, za to, że nie należeli do "rasy panów".

W zapiskach co rusz, w odniesieniu do każdej prawie występującej na ich kartach kobiety, pojawia się co chwila skrót: "Zgwł." Zgwałcona. Nie przez Niemca, Amerykanina, Włocha, Francuza, Polaka, nie. Przez Rosjanina. Może dlatego książka przełożona na dziesięć języków, nie doczekała się przekładu na rosyjski. U nas zwolenniczki "Marszu Szmat" też się na historię nie powołują, ciekawe, dlaczego. Bo byłoby na co.

Za wojenne aspiracje mężczyzn zawsze odpowiadały kobiety, nawet kodeksy rycerskie wolały omijać ten problem. Jak pisze Franciszek Kusiak w pracy "Rycerze średniowiecznej Europy Łacińskiej" (PIW, Warszawa 2002), choć zabijanie kobiet w łupionych miastach uważano za niegodne, to na przykład w 1166 roku w Dun-Le-Roi rycerze zgwałcili, a następnie zabili "900 dziewek", a Fulcher z Chartres chełpił się wielkodusznością, wspominając że po zdobyciu Antiochii podczas I wyprawy krzyżowej nic złego nie zrobiono znalezionym tak kobietom, "przebito tylko włóczniami ich brzuchy" (s. 71).

Tylko. No ale to było prawie osiemset lat wcześniej!!!

Doświadczenia Zachodu i Wschodu bardzo się tu przez wieki rozminęły. Polka w czasie okupacji mogła trafić na Szucha, mogła być torturowana i rozstrzelana, ale przypadki zgwałcenia jej na ulicy przez Niemców raczej się nie zdarzały. Co innego, gdy na ziemie polskie wkroczyli Rosjanie.Wtedy również Polki, "wyzwolone" przez sojuszniczą Armię Czerwoną, musiały się mieć na baczności. Ale to taka kultura, taka cywilizacja, dziedzictwo Batu-chana, dziedzictwo Konnej Armii.

Co lepsze, kto lepszy, taktownie zamilczę. W tym kontekście lepiej być Kotem, choć zawsze na pewno takim, który ma bystre oczki i rącze łapki. I ma dokąd się schronić, i może przed prześladowcami umknąć w starannie wybrane, bezpieczne miejsce.

"Kobietę w Berlinie" ekranizowano w 2008 roku. Do filmu w reżyserii Maksa Färberböcka muzykę skomponował Zbigniew Preisner. A zdjęcia kręcono we Wrocławiu i w Legnicy. Jak dodam do tego napisy ANTIFA, które po wycieczce antyfaszystów niemieckich (eskapada listopadowa, rok 2011) pozostały jeszcze na Marszałkowskiej, myślę sobie, że historia zatoczyła koło.

Koło myślowego skrótu, koło zakłamania.

Historia jest ciężka, jak pisze Marta Hillers. Ale historia zapomniana, wyrzucana z pamięci, zakłamana i przekłamywana ciąży także.

W każdym przypadku lepsza jest ta ciężka, ale prawdziwa. Tak myślę. Miau!

Zobacz galerię zdjęć:

Zachwycające akacje
Zachwycające akacje Akacja, robinia, grochodrzew...samo piękno
Sówka55
O mnie Sówka55

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości