Tak wyglądało Borsuniątko, gdy je pierwszy raz zobaczyłam, Sówka55
Tak wyglądało Borsuniątko, gdy je pierwszy raz zobaczyłam, Sówka55
Sówka55 Sówka55
921
BLOG

Było Białe Borsuniątko...

Sówka55 Sówka55 Rozmaitości Obserwuj notkę 21

 

Było Białe Borsuniątko,

było,

bo życie kociąt bywa krótkie jak letnia noc,

a Natura i tak robi, co chce.

 

Smutna historia z pewnym przesłaniem

 

O Borsuniątkach, dzieciach Borsuni pisałam niedawno. Trzy były wtedy w klinice, z podleczonym, a nawet, jak nam się wydawało, wyleczonym kocim katarem, koteczki: biały, szara i czarny. Trzy pozostałe, czarno-białe i – co najważniejsze - zdrowe, wesoło bawiły się w ogródku pod opieką również czarno-białej mamy, Borsuni. O tę trójkę, żyjącą na swobodzie, ze wszystkim urokami i niebezpieczeństwami tej swobody, co dzień drżałam i nadal drżę, o trójkę w klinice byłam całkowicie spokojna. Wiedziałam, że kocięta są już zdrowe, że wiele zaprzyjaźnionych osób o nie pyta, a znalezienie dla nich domu to tylko kwestia czasu. Dla tej trójki szukały domu panie weterynarz z kliniki, czułe i serdeczne, nie po raz pierwszy dla przyniesionych przeze mnie i ratowanych z różnych opresji kociąt, dla trójki z ogródka - domu szukam ja.

W dobre ręce pierwsza trafiła szara koteczka, jedyna z rodzeństwa szara z białym, pręgowana w symetrycznie ułożone białe łatki, z literką "M" na łebku. Jak się ucieszyłam! Przytuloną do serca zabrał ją mały chłopczyk, który przyszedł do kliniki z rodzicami, wszyscy wyszli z kliniki szczęśliwi. Zaraz potem odwiedziłam białe i czarne Borsuniątka, oba – kocurki, utuliłam, dofinansowałam i spokojnie czekałam, co los przyniesie. Przyniósł następną życzliwą rodzinę, niestety nie dali się namówić na rodzeństwo i wzięli do siebie czarnego kocurka, czarnego od małych łapek po nosek i wąsiki. Został biały koteczek, od razu widać było, jak smutno mu samemu, ale w klinice nie było kotka, który mógłby w jego klateczce – dużej, wygodnej i z myszkami do zabawy, ale pustej! - razem z nim zamieszkać, a wypuszczenie go po trzech tygodniach pobytu w klinice na wolność, czyli z powrotem do ogródka lub do piwnicy, wyleczonego, ale słabszego przecież, w trudne warunki życia na swobodzie, wydawało się nam zanadto niebezpieczne. Osowiały kocurek, wygłaskany i utulony, został na kolejną noc w klinice.

Rano okazało się, że ledwo oddycha. Weterynarz z kliniki zdiagnozowała zapalenie płuc w wyniku nawrotu kociego kataru, prawdopodobnie pod wpływem ataku choroby sierocej. Borsuniątko nie umiało, nie chciało być samo! Bez rodzeństwa, bez braciszka i siostrzyczki, do których ciepłych futerek można było przylgnąć bezpiecznie i schować się przed światem, poczuło się widocznie strasznie samotne, nieszczęśliwe i bezradne. Wyobrażam sobie, co czuło samo, jak musiało się bać, jak znane od trzech tygodni spokojne pomieszczenie weterynaryjnej kliniki musiało mu się wydać nagle nieprzyjazne i obce. Mimo szybkiej pomocy z zapalenia płuc wywiązały się komplikacje, a drugiego dnia nie można było podjąć innej decyzji, biały kotek konał i trzeba było skrócić jego cierpienia. Nie było innego wyjścia, z ciężkim sercem powiedziała mi pani weterynarz, najlepszy i najczulszy koci lekarz, jakiego znam.

Taka byłam szczęśliwa, jak udało mi się złapać te trzy chore kociaczki, byłam pewna, że w najlepszych warunkach, jakie zapewni im klinika, uratujemy im chore oczki, uratujemy im życie! Uratujemy im życie i zapewnimy spokojną przyszłość, nie będą musiały na dobre i na złe wracać do ogródka, teraz co prawda prawdziwej letniej Arkadii, ale która w zimie zamieni się w okrutne koło podbiegunowe...

Uratowałyśmy życie dwojgu przyniesionych na leczenie kociąt, trzeciemu się nie udało. Tak mi przykro...

Boję się, że żałośnie ckliwe to moje opowiadanie o Białym Borsuniątku, którego życie było krótkie jak muśnięcie skrzydła motyla, ale piszę je z trzech powodów. Po pierwsze, Borsuniątko żyło, czuło i odeszło, zasługuje na pożegnanie. Po drugie, może namówię kogoś, kto pragnie przygarnąć małego kotka, żeby przygarnął dwa. Opieka nad jednym czy nad dwoma kotkami naprawdę niewiele się różni, a obserwowanie, jak kochają się, bawią i wspierają dwa małe kotki to prawdziwa radość. Koty nie są samotnikami wbrew utartym opiniom, koty potrzebują towarzystwa i potrzebują się wzajemnie. Nawet dorosłe, widzę, jak przyjaźnią się ze sobą moje domowe koty, widzę to i wśród moich zewnętrznych podopiecznych, których łączą ze sobą różne przyjacielskie i rodzinne więzi. Po trzecie wreszcie, piszę o małym samotnym Borsuniątku, bo chylę czoła nad potęgą i wyrokami Natury, możemy z nią walczyć, ona i tak zrobi, co chce.

Natura nami miota jak liśćmi na wietrze, zrobi, co zechce, ale to nie znaczy, że nie warto bezdomnych kociąt ratować. Bo, choć nieprzewidywalna w swoich wyrokach, może Natura akurat zechce nam pomóc?!

Sówka55
O mnie Sówka55

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości