Borsunia i Borsunięta, Sówka55
Borsunia i Borsunięta, Sówka55
Sówka55 Sówka55
485
BLOG

Borsunia i Borsunięta

Sówka55 Sówka55 Rozmaitości Obserwuj notkę 14

 

Borsunięta, czyli dzieci Borsuni (na pewno) i Leweczka (zapewne),

wolnych kotów miejskich.

Kocięta kwietniowe

 

Zajmowanie się zwierzętami, a zwłaszcza zwierzętami żyjącymi dziko, przynosi wielkie radości, gdy dobrze im się wiedzie, są zdrowe i bezpieczne, i wielkie smutki, gdy chorują i ich los jest niepewny.

Radości, jak to radości, zawsze przyjmuje się je łatwo, ze smutkami bywa gorzej, żeby je przetrwać, a jeszcze lepiej: by im przeciwdziałać, potrzeba determinacji, silnej woli i ciągłej nadziei, że rano swoich niezależnych podopiecznych zobaczy się znowu, całych i zdrowych.

Spośród kotów zewnętrznych, które wraz z pierwszymi chłodami jesienią osiedliły się w mojej piwnicy, licząc na wikt i opierunek, mimo opieki i stałych posiłków nie wszystkie zimę i początek wiosny przetrwały. Po dziesięciu dniach walki o życie w zaprzyjaźnionej klinice w styczniu musiałam pożegnać pręgowaną ponaddwuletnią szarooką koteczkę Maleństwo, stałą rezydentkę ogródka i piwnicy, zgubiły ją powikłania po zapaleniu płuc. Do kociego raju odszedł też dziewięcioletni Rudzik z pięknym biało-rudym futerkiem i oczkami koloru rozjaśnionego indygo, wymagający gość mojej kociej restauracyjki, jego panie (miał swój dom, a do mnie, a właściwie do mojego ogródka, przychodził w celach towarzyskich z sąsiedztwa, uważając naszą posesję za zaciszny klub dla kocich dżentelmenów z kartą dań dla kociego podniebienia interesującą) leczyły go wytrwale, ale niestety bez szczęśliwego finału, na tak często doskwierające kotom choroby nerek. Nie przeżyło żadne z sześciorga urodzonych w pierwszy dzień wiosny kociaczków Złośnicy, tym razem pewnie przyczyną był stres, akurat w piwnicy vis à vis mój nieznoszący kotów sąsiad zarządził generalny remont, czemu nie udało mi się przeciwdziałać. Zdzieranie tynków i przedwojennej podłogi, hałas i pył, to nie było przyjazne środowisko dla maleńkich kociąt, o nie.

Każde kociątko opłakałam, Maleństwo i Rudzika zachowałam w sercu...

Z piwnicznych rezydentów straciłam z oczu też Zielonookiego, nazywanego przeze mnie dla ułatwienia Zielniczkiem, z oczami barwy jak soczysta łąka, zniknął, jak tylko zrobiło się cieplej. Nie wiem, czy żyje, bo nie przychodzi nawet do kocich miseczek. Przestała pojawiać się Foczka czyli Morsik (nie doszliśmy do takiej konfidencji, bym mogła to rozstrzygnąć), choć parę miesięcy zimy trwała dzielnie z innymi kotami w piwnicy.

To moje zimowe i pozimowe straty, dla zwolenników bezwzględnej kastracji dziko żyjących kotów do przemyślenia, czy człowiek powinien i czy ma prawo ingerować w naturę. W naturę, którą ze zwierzętami dzielimy, a które sama dla bezdomnych zwierząt jest opiekunką srogą i bezwzględną.

W piwnicy i w ogródku zostali moi najwierniejsi rezydenci: Katarina Złośnica, "kotka szekspirowska", trochę już "poskromiona", bo przychodzi do mnie na czułości i po czterech latach skrupulatnego karmienia i wytrwałego opiekowania się jej kociętami, dla których po odchowaniu staram się znajdować domy, zaczęła mi wreszcie ufać, duży kocur Leweczek, prawie wielkości naszego domowego dziesięciokilogramowego przecież Myszulka, moim zdaniem przez kogoś wyrzucony (może po czyjejś śmierci... i tak bywa), o niezwykłych oczach koloru akwamaryny, Puchatek, rodzony brat mojego jednookiego Piracika, duże dziecko o leniwych ruchach, czarno-biała Borsunia, jego starsza siostra, córeczka Złośnicy urodzona dwa lata temu w największe chłody śnieżnej zimy (oczywiście Złośnica swoim zwyczajem podrzuciła ją i zniknęła, wychowała Borsunię Maleństwo), i Irbunia, szaro-biała pantera śnieżna postury dużego dachowca, kiedyś nazywana przez mnie Irbiskiem (dopóki się lepiej nie poznałyśmy), przez resztę towarzystwa nietolerowana i chroniąca się w innej piwnicy.

Są też koci goście "na przychodne", ale ich tu nie liczę. Bo przychodzą kiedy chcą, skromnie zjadają pozostawione przez stałych rezydentów resztki i nie zgłaszają żadnych postulatów, ani ustnie, ani pisemnie.

No i są jeszcze dzieci Borsuni, a więc Borsunięta. Teraz trzy, wszystkie biało-czarne, z różnym stopniem podobieństwa do mamy (najmniejsze Borsuniątko jest prawie identyczne), choć wcześniej było ich sześć, oprócz czarno-białych jedno urodziło się prawie zupełnie białe (z szarymi uszkami i szarym ogonkiem), rozczulająco śliczne, drugie szaro-białe pręgowane i trzecie od wąsików do ogonka zupełnie – jak smoła – czarne. Wszystkie urocze! Tę trójkę, chorującą na koci katar, odwiozłam na leczenie do kociej kliniki. Są już prawie całkowicie zdrowe, wszystkie oczka, noski, i uszki będą w najlepszym porządku. Ale o tym za chwilę, by nie wyprzedzać chronologii.

Nie wiem, gdzie urodziły się dzieci Borsuni, na pewno nie w naszej piwnicy, zauważyłabym je od razu, chodząc tam z jedzonkiem kilka razy dziennie. Pomna smutnych przeżyć Złośnicy Borsunia zaczekała widocznie, aż dokuczliwy remont sąsiedniej piwnicy się skończy, i szóstkę kociaczków, mniej więcej miesięcznych, przyniosła (jak? Skąd? Pewnie się tego nie dowiem!) w okolicy Zimnych Ogrodników do kociej piwnicy już na stałe. Usłyszałam piski w przykrytym ciepłą flanelą kartonie, zajrzałam – Borsunia wypuściła się akurat na spacer – i zobaczyłam sześć przytulonych do siebie i nie całkiem świadomych świata ( a na pewno zupełnie nieświadomych mojej obecności) kociąt, półśpiących, półrozbudzonych, zanurzonych w starym, rozścielonym na dnie kartonu swetrze.

Ta beztroska dzielonego na sześć ruchliwych stworzonek dzieciństwa trwała niespełna trzy tygodnie, dopóki nie zobaczyłam pierwszych oznak kociego kataru, najpierw u białej koteczki. Jeszcze parę dni wcześniej ratowałam ją, zagubioną, jak zapuściła się daleko od mamy i rodzeństwa pod kanalizacyjne rury w korytarzu piwnicznym, wtedy miała oba oczka zdrowe, szaroniebieskie, bardzo jeszcze dziecinne. A parę dni później jedno oczko spuchło, zniknęło, trzeba było przeciwdziałać. Ale jak? Kocięta jeszcze same nie jadły! Nie wiedziałam, co robić, wiedziałam, że trzeba działać szybko (Piracik dlatego stracił oczko, że Złośnica przyniosła gdzieś "z zewnątrz" dzieci już mocno podchowane, koci katar porobił już u niego spustoszenia nie do naprawienia), z drugiej strony odrywać od mamy takie maleństwo też wydawało mi się działaniem nie w porządku.

No i czy uda mi się takie małe kociątko złapać, przecież to dzikie kotki, mnie znają tylko z widzenia, i wiedzą, że ani wyglądem, ani wielkością nie przypominam niestety kota, więc i na pełne zaufanie nie zasługuję.

Kotki złapać się udało. Na szczęście już zaczynały same jeść, co zamierzony pobyt w szpitaliku czyniło łatwiejszym. Z bliska okazało się, że w najgorszym stanie jest Czarnulek, wydawało mi się, że w ogóle nie widzi. Przerażona pojechałam do kliniki i tu radość: oczki są, chore, zainfekowane, ale do uratowania. Cała zagrożona trójka będzie więc widzieć!

Uskrzydlona wróciłam do domu i na powitanie w ogródku wyszło mi czarno-białe Borsuniątko, to najbardziej do mamy podobne. Tylko z jednym oczkiem!!! A rano miało oba!

No właśnie: radość i obawa! Ciągle przeplecione. Przerażenie, że trzy uratowałam, a czwarte jest chore.

Zaczęłam na to Borsuniątko polować. Zadanie było dużo trudniejsze, bo Borsunia tym razem dzieci pilnowała (nie wiedziała, że za zniknięcie tamtej trójki ja odpowiadam, pilnowała dzieci na wszelki wypadek), nie chciałam go wyrywać spod czułych skrzydeł (kocich skrzydeł) mamy, chodziłam, wyczekiwałam okazji, na próżno. Minęło kilka dni, udręczona zasypiałam, myśląc, że to oczko będzie stracone. I nagle natknęłam się na Borsuniątko, samo, spojrzało na mnie bacznie, a ja zobaczyłam dwa, DWA, zdrowe oczka. Martwiłam się niepotrzebnie! Może to było jakieś mechaniczne uszkodzenie, pod wpływem którego oczko spuchło, ale na pewno nie koci katar. Co za ulga!

Teraz Borsuniątka bawią się w ogródku, ja liczę je stale, czy się gdzieś nie zapodziały, i szukam dla nich domów. Jakby tak trzy trafiły w jedno miejsce?! Ach, marzenia...

Patrzeć na takie rozbrykane kocięta to prawdziwa radość, myśleć o ich przyszłości – to stała troska.

Dobrze, że przed nami lato, pora dla zwierząt łaskawa...

Zobacz galerię zdjęć:

Sówka55
O mnie Sówka55

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości