Chat od château, Sówka55
Chat od château, Sówka55
Sówka55 Sówka55
1132
BLOG

Pamiętnik Myszulka, 50

Sówka55 Sówka55 Rozmaitości Obserwuj notkę 53

 

Rozdział XLIX

Kot na majówce: lekki, apolityczny i alogiczny.

Stąd i rozdział pamiętnika: lekki, alogiczny i rycerski

jak wiosenne ostróżki, czyli jaskry z ostrogami (widzę je w trawie).

Rycerski jak Koty.

 

W Forcie Bema na Woli zaczęły się wczoraj szumnie zapowiadane Rycerskie Mistrzostwa Świata czyli Bitwa Narodów (jeśli to powtórzenie Bitwy Narodów pod Lipskiem, to, choć nie wiem, ilu rycerzy z Francji weźmie w niej udział, i tak prezydentowi Sarkozy`emu przed drugą turą wyborów źle to wróży). Niestety Mama nie przewiduje zabrania na te zawody nas, Kotów (ani sama się na nie nie wybiera). Trudno, obserwowałbym zmagania rycerzy z prawdziwym zainteresowaniem, a zwycięzcy wyrecytowałbym jeden z moich ulubionych wczesnych wierszy Adama Mickiewicza z 1818 roku:

 

"...Szczęśliwy, komu pierwsze wieńce się dostały,

Sam zyska chwałę, innych zachęci do chwały.

Lecz niech stąd marnej pychy blasków nie przywdziewa,

Wszakże owoc, nie liście, świadczą lepszość drzewa.

Więc nie z wzięcia przyklasków, nie z zaszczytnej palmy,

Żeśmy pożyteczniejsi, z tego się pochwalmy.

Niech każdy, jak ów Greczyn, głosi dzielność swoję:

'Mocniejszy jestem, cięższą podajcie mi zbroję'..."

 

("Już się z pogodnych niebios oćma zdarła smutna", incipit  też się zgadza, bo pogodę mamy piękną, podobno tak upalnego końca kwietnia i początku maja najstarsze Koty nie pamiętają). W nocy też było bardzo ciepło, a to przecież noc poświęcona św. Walburdze (zwanej też Walpurgią), benedyktynce z VIII wieku, która do Bawarii z braćmi przybyła z Anglii. Wszyscy wiedzą, że w tę noc zbierają się na sabatach czarownice, my, Koty, pamiętamy, że Walburga z czarownicami nie ma nic wspólnego, że razem z dr. Pasteurem chroni nas przed wścieklizną (a i dżumę na pewno odpędzi) i choć ze złotego smoczego Wessexu rodem, jest patronką Zwierząt Domowych. Czyli nas.

Miau!

Od Walburgi, notabene rycerskiej córki, wracam do powszechnie znanych rycerzy. Ale nie Achillesa, Patroklesa czy Hektora tu przywołuję, choć to ich właśnie mial na myśli Mickiewicz, tylko zapomnianego (jakże niesłusznie!) Dumnego Kota Rycerza - Chat Anonyme – a więc Galijskiego Nieznanego Kota, który, choć podania tego nie zapamiętały, wzniósł w mglistej przeszłości pierwsze rycerskie gniazdo, po polsku zamek, co od budowniczego budowlę odrywa, za to po francusku jak najsłuszniej wiąże. Bo któż jak nie Kot, Chat, mógłbyć twórcą château?

Chat château, akcent cyrkumfleksowy wskazuje, że był to od razu zamek pod dachem, a Kot ów na łebku musiał mieć stosowne nakrycie z rondem, więc z daszkiem ("Chapeau bas,  Myszulku, wykrzyknęła Mopcia, wiesz nawet o tym, czego nie ma w podręcznikach historii!", żadna to zasługa, bo podręczniki marne, tyle zacnych osób walczy o to, by je zmienić, czemu i ja kibicuję gorąco...).

Kapelusz z rondem widzę na tym rycerskim kocim łepku, z rondem... No właśnie, rondo – rondel - to przecież baszta! Bo jakże mógłby zamek stać bez baszt! Dopiero teraz wszystko się w mojej wizji i w tym "odległym zwierciadle" zgadza i układa jak w kostce Rubika Braci Węgrów! Nic dziwnego, że Bem (Fort Bema) moim rozważaniom patronuje.

Ale do powieści, jak mawiał Pan Beniowski. Bo parę słów o wyczynach owego nieznanego nam z imienia Chat,  który wybudował  château, na zawsze związawszy Kota z zamkiem, warto w tym miejscu dodać. Jeśli był to Kot zwykłej siły i postury, na jego rozkaz i życzenie powstawał zwykły zamek, rodowa siedziba, ośrodek miejscowej władzy, rządzący okolicą. Jeśli zaś Kot-posesjonat był Kotem silnym, powstawała forteca, zamek ufortyfikowany, château fort.

Dalekimi krewnymi takich zamków były forty, między innymi ten tak dużo późniejszy Fort Bema (i Fort Mokotowski, od nas niedaleko).

Wybudowane przez Koty zamki były nie do zdobycia. Fort zdobyć można było tylko fortelem, jednym z takich forteli, które zapamiętała historia, był Kot Trojański, w którego drewnianym brzuchu kryło się dwunastu wojowników. Przed wtoczeniem Kota na wały protestował kapłan Laokoot z synami, ale nikt Go nie słuchał, przestrzegała daremnie córka królewska Kociandra. Żeby Kot-gigant dostał się do środka fortecy, rozebrano część obronnych murów, w nocy z Kota wydostali się najeźdźcy, otworzyli bramy, a przez nie wtargnęli do twierdzy bezlitośni wrogowie...

"Że Kotom zawdzięczamy zamki, to, Myszulku, udowodniłeś, wystarczy wsłuchać sie w melodię języka, ale z Kotem Trojańskim to już, przyznaj się, licentia poetica,  ja o tym nigdy nie słyszałam", powiedziała Mama.

"A w ogóle to myślę, że Sherlock Holmes byłby Tobą przerażony - dodała.- Pamiętasz, co mówił dr. Watsonowi, gdy wyjawił mu, czym się naprawdę zajmuje i dlaczego nie zna, a nawet uważa za całkowicie dla siebie bezużyteczną teorię heliocentryczną Kopernika? Dla Holmesa umysł przypominał poddasze, w którym przechowuje się różne wiadomości jak różne sprzęty. Wiele z tych wiadomości się przyda i warto je magazynować na później, ale nie warto przechowywać wszystkiego, bo poddasze ma ograniczone rozmiary i wszystko się w nim nie zmieści. Jeśli do łepka będziesz, Myszulku, wtłaczał wszystko, umkną Ci z pola widzenia, albo wręcz nie zmieszczą się, informacje naprawdę godne zapamiętania."

No tak, to wszystko prawda. Tylko ja jeszcze nie wiem, kim chciałbym być, jak dorosnę, więc nie wiem, jakie informacje są mi potrzebne!

To znaczy wiem: przede wszystkim chcę być Tygrysem. Ale i tak Nim będę, jak osiągnę mój ciężar właściwy. Właściwy Tygrysom, naturalnie.

Poza tym Sherlock Holmes, co to za myśliciel. To głównie praktyk, a ja jestem, za Arystotelesem naturalnie, miłośnikiem wiedzy dla niej samej, moim celem jest prawda, ba, czyste kontemplowanie prawdy czyli czyste poznanie. Jestem Kotem o Czystych Łapkach, Kotem Czystej Kontemplacji ("...i jedzenia w czystych miseczkach", dodał Mopik, mój codzienny prześmiewca, phi!).

To Arystoteles pisał w "Metafizyce": "... celem wiedzy teoretycznej jest prawda, a wiedzy praktycznej działanie, nawet bowiem jeśli praktycy badają związki między rzeczami, to jednak biorą pod uwagę to, co jest względne i obecne, a nie to, co jest wieczne (1983, s. 41)". Miau!

No właśnie, nawet jak stanę się Tygrysem, na uwadze będę miał tylko prawdę i poznanie. Bo Kot Myśliciel i Poeta jako Tygrys powinien stać się Myślicielem Większym i Poetą Lepszym, a nie jakimś Shere Khanem, bezrefleksyjnym mięsożercą, który "takie widzi świata koło, jakie tępymi zakreśla oczy" (to oczywiście "Oda do młodości", jakoś mi dziś bardziej Mickiewicz niż Słowacki towarzyszy). Albo Babrem, syberyjskim Tygrysem z herbu Irkucka tkwiącym nieruchomo (bo na herbowej tarczy) z niewinnym czarnym Sobolem w zębach. Fuj!

Ale bycie Tygrysem to i tak dopiero przyszłość, teraz jestem Kotem i jestem z tego dumny. Kotem z rycerskiego Mokotowa.

No może trochę z tymi rycerskimi tradycjami Mokotowa przesadzam, bo, choć jak twierdzi Juliusz W. Gomulicki wieś Mokotowo istniała już w XI wieku (a pierwsze wzmianki pisane o Mokotowie, położonym przy uczęszczanej drodze do Czerska – cała Warszawa do 1402 roku, gdy Janusz I przeniósł swoją siedzibę z Czerska do Warszawy, należała do powstałego w 2. połowie XI wieku archidiakonatu czerskiego - pochodzą z 1367 roku), to była jednak osadą typowo rolniczą, znaną najwyżej z urodzajnych gleb. No ale już Hassling-Ketling of Elgin, pan przecież "wojenny" (nie tak dawno o nim pisałem), mieszkał na Mokotowie, niewiele wcześniej przez Szwedów spustoszonym, a mimo różnych opinii, nie zawsze kryształowych o jego rzeczywistym odpowiedniku (ewentualnymi malwersacjami majora Heykinga herbu Hejking czyli złoty Lew, nie warto szlachetnego Ketlinga obarczać) nie sposób rycerskiej postawy Ketlingowi odmówić.

A nie zapominajmy, co działo się na rycerskim Mokotowie w 1794 roku, w wybudowanej stosunkowo niedawno Królikarni stacjonował Kościuszko, obok toczyły się walki, w wyniku których okolicę okrutnie splądrowano, podobnie było w roku 1830...

Dopiero na przełomie XIX i XX wieku dawny folwark mokotowski został rozparcelowany, a wytyczone wówczas ulice wchodzą w skład obecnego Starego Mokotowa. Ostatecznego wcielenia nowej dzielnicy do Warszawy dokonano w 1916 roku po odejściu Rosjan,. Mokotów liczył wówczas ok. 28 tysięcy mieszkańców.

A ile żyło w nim Kotów? Historia niestety milczy.

I tu wracam do moich poszukiwań językoznawczych, do historii języka, która tak dzielnie przechowała dawne obyczaje, choćby wskazując na oczywiste pochodzenie château od Chat.

A więc jakie jest pochodzenie nazwy Mokotów? Przecież wcześniejsze niż  Mon Coteau, które to miano nadali Mokotowowi Lubomirscy! Moim zdaniem już w XI wieku było to siedlisko Kotów, może jakiś niezapamiętany rycerz przywiózł je z I krucjaty i akurat tu, wypuścił na wolność, by się osiedliły i zastąpiły występujące dotąd w charakterze domowych przyjaciół Kuny?!

I by budowały zamki!

M-o to skrót słowa miasto. Etymologia słowa "miasto" jest niejasna, ale można wiązać ją z "miejscem", a więc Mokotów to miejsce, gdzie spotkać można Koty, miejsce Kotów lub Miasto Kotów.

Może to dla niektórych teza ryzykowna, ale chyba właściwie ją uzasadniłem. Przede wszystkim zawsze trzeba wczytywać się starannie w treść i melodię, jakie w poznanie wnoszą same słowa, a ja się tu dokładnie wczytałem! Czyż nie?

Mieszkam na Starym Mokotowie, a Mokotów to Miasto Kotów. Jestem zatem właściwym Kotem na właściwym miejscu. Jestem u siebie. Miau!

Do tego punktu doprowadziły mnie rozważania nad tradycją rycerską Kotów i Mokotowa. "Granice mego języka wskazują granice mego świata.”, jak Bogusław Wolniewicz zinterpretował słynne słowa Wittgensteina (vide "Wstęp do Tractatus Logico-Philosophicus",  PWN, 1970.).

Dobrze, że nie poszedłem na ten turniej. Mogłem spokojnie pomyśleć i nie straciłem czasu. Jestem Kotem Myślicielem i Językoznawcą, "wzorem innym, sobie samym chlubą" (to też Mickiewicz).

Miau!

 

 

 

Sówka55
O mnie Sówka55

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości