Myszulek, geolog-amator, Sówka55
Myszulek, geolog-amator, Sówka55
Sówka55 Sówka55
968
BLOG

Pamiętnik Myszulka, 28

Sówka55 Sówka55 Rozmaitości Obserwuj notkę 37

Rozdział XXVII

Chcę, by lato trwało,

więc jak pan Zagłoba szukam forteli

 

Moja rozmowa ze Słońcem nie przyniosła, niestety, oczekiwanych rezultatów.  Fiasco,  Myszulku,  niente.   A że z siarki i ognia ze mnie kawaler (tak Janusz Radziwiłł mówił o Kmicicu, przedstawiając Go miecznikowi rosieńskiemu na dworze w Kiejdanach, a Mama opowiada o mnie, jeśli - jak Andrzej Kmicic - "nabroję") na początku postanowiłem się na Słońce obrazić, a nawet Je zignorować, ale potem zastanowiłem się i uznałem, że będzie to manifestacja niepotrzebna, a nawet szkodliwa. Łez mi nie wróci, Słońcu o mojej słusznej reakcji i tak, zapewne, nikt nie opowie, a przede wszystkim nic się nie zmieni, a więc nie namówię Słońca, by świeciło dłużej i nie dopuściło do szybkiego przybycia jesieni, a tym samym, by swoją mocą przeciwdziałało pojawieniu się zimy.

Tu, Myszulku, powiedziałem sobie, potrzebne są fortele.

Spojrzałem na ścianę na obraz namalowany przez Dziadka Mamy (jeden z niewielu, który ocalał z mieszkania spalonego doszczętnie w czasie Powstania w domu Mamy naszej Mamy przy Ludwiki), o tytule, który tak miękko wabił mnie od dzieciństwa swoją romantyczną wieloznacznością Casamicciola... Wynurzające się z lazuru nieba i morza skały, skałki, skałeczki, kamieniste wysepki rozsypane na błękitnej tapiserii utkanej z eterycznej jedni powietrza i wody, wulkaniczne rafy i rafki rozrzucone malowniczo na poszarpanym wybrzeżu Morza Tyrreńskiego, nieopodal miejscowości Casamicciola. Nad skałami unoszą się Mewy, my, Koty, leżąc sobie na szafie myśliwskiej pod obrazem, słyszymy Ich przenikliwy krzyk.

Casamicciola leży na północnym wybrzeżu wyspy Ischia, starożytnych Pitekuz (Pithecusae), pierwszej kolonii greckiej na całym Półwyspie Apenińskim, założonej w 770 roku p.n.e. (nawet Syrakuzy na Sycylii, według niektórych źródeł, są podobno nieco od Pitekuz młodsze) przez Greków z Chalkis. To znana z Iliady Chalkida na wyspie Eubei nad Morzem Egejskim, dla dzielnych żeglarzy może nie tak bardzo daleko, ale już dla Kota, choćby pieczętował się dumnym herbem Kot Morski i Kolonialny, dystans na tyle duży, że nie dałoby się go przepłynąć pieskiem, delfinem ani żabką (bo bez zgrabnej łodzi z żaglami trzepoczącymi na wietrze nie tylko między Scyllą a Charybdą przepłynąć się nie da).

Ale już do Neapolu jest dużo bliżej, (notabene tam przeniosła się część Pitekuzańczyków w tragicznym roku 500 p.n.e. po wybuchu wulkanu Monte Epomeo, który, widziany od strony morza, jest na obrazie Pradziadka)!

Hej, Koty, zaśpiewałem, frunąc w myślach do Neapolu:

"kto Ptakiem przelecieć chce świat,

niech skrzydła sokole od młodych ma lat".

Montuś, który jest biały jak te Mewy "Pławaczki" na obrazie Pradziadka, wyśmiał mnie bezlitośnie. "Od kiedy, Myszulku, chcesz zostać Ptakiem? Przecież nigdy nie przepadałeś za Ptakami, no, może z wyjątkiem Indyków – dodał złośliwie - ba, nawet śpiewałeś za Grechutą: a z lotu Ptaka już nie widać róż"!

Och, ten Montuś Zmorka, oficjalnie w paszporcie przecież na podkreślenie absurdów latającego cyrku, w którym żyjemy, nazwany Monty Pythonem, a na abstrakcyjym humorze zupełnie się nie zna. Wcale nie chcę być Ptakiem, chcę tylko w myślach przenieść się do Neapolu, przecież mówi się, że coś się robi na skrzydłach fantazji, stąd wzięły się greckie  epea pteroenta  czyli skrzydlate słowa w "Iliadzie" i "Odysei", dlatego też na skrzydłach "wzlecieć można w rajską dziedzinę ułudy".

Nie jestem Smokiem, Gryfem i Pegazem, nie jestem Garudą ani Rybą  hua, czyli latającym Rybowężem (na szczęście!), ale fantazję mam. I w dziedziny ułudy wlatuję sobie chętnie.

Miau.

Przebierając łapkami w powietrzu do Neapolu nie dolecę, chyba że na latającym dywanie. Niestety Rodzice o latających dywanach nie pomyśleli ("to dla Waszego bezpieczeństwa, Dzieci, mówi Mama, kto wie, gdyby dywany w Domu były latające, gdziebyście polecieli, jak tylko wyszłabym z Maksiem do parku"). Może to i prawda, czytałem przecież w dzieciństwie książkę "Feniks i dywan" Edith Nesbit, wiem, że latające dywany wymagają wielkiej przemyślności, ostrożności i uwagi.

Ja zresztą cały czas pamiętam słowa Pascala i wcale z domu wychodzić nie chcę. Tylko w wyobraźni, to wygodne i bezpieczne!

I przecież tylko w wyobraźni chcę lecieć do Neapolu, nie po to, by go zobaczyć i umrzeć (brr..., co za makabryczny humor), i nie po to, by wąchać tam "fijołki", przed czym przestrzegał patriotycznie nastawiony Kazimierz Przerwa-Tetmajer, ale po to, by śpiewać do Słońca neapolitańskie piosenki, choćby słynną  "O sole mio".  Może wtedy Słońce zwróci na mnie uwagę i nawiąże ze mną partnerski dialog.

W Neapolu (a także w Odessie, gdzie Eduardo di Capua  "O sole mio"  skomponował) jest przecież więcej Słońca niż w Warszawie, to pewnie dlatego (na pewno dlatego!), że śpiewa się tam piosenki skierowane bezpośrednio do Słońca!

"Myszulku, Myszulku, nie pamiętasz, co dały eksperymenty z kocią muzyką wykonywaną przez naszą domową orkiestrę na oknie dla Kotów zewnętrznych?", powiedział Malutki. Malutki to w naszej Rodzinie największy filozof, tak przynajmniej myśli Mama, która jest zdeklarowaną fizjonomistką, i myśli tak, ponieważ Malutki ma mordkę myślącą. To znaczy ma myślący wyraz mordki, hm... Malutki w tę Mamy opinię wierzy i dlatego zawsze wypowiada bardzo autorytarne sądy.

Ale to fakt, kocia muzyka jakoś nam nie wyszła. Nam się podobało, ale widzowie uciekli. Było to, oczywiście, dla nas przykre, choć jednocześnie nie tracę nadziei, że Kotów ogródkowych zanadto nie skrzywdziliśmy, i może nawet, gdy nasi słuchacze ochłonęli, żałowali, że nie doczekali końca udanego przecież spektaklu.

Niemniej muszę pamiętać, że Słońce ma większą siłę rażenia niż ogródkowe Koty, a to znaczy, że jeśli nie zachwycą Go nasze artystyczne produkcje, uda się od razu na drugą półkulę, i jesień przyjdzie jeszcze szybciej niż pragnęlibyśmy.

Co to, to nie! Miau!

"Koty i Ty, Maksiu, Psie", tu zwróciłem się do Rodzeństwa słowami pana Zagłoby (bo też cały czas szukam forteli godnych jego oleum): "jakże to? Żaden z was nie pomyśli, czy nie ma jakowego środka ratunku? A przecie warto nad tym dowcip wysilić!"

 

Mama, słysząc nasze rozmowy, zanuciła nieproszona:

"Gdybym ja była słoneczkiem na niebie,

Nie świeciłabym jak tylko dla ciebie,

Ani na wody, ani na lasy,

Ale przez wszystkie czasy,

Pod twym okienkiem i tylko dla ciebie,

Gdybym w słoneczko mogła zmienić siebie".

 

Zupełnie jak Edith w "Allo, allo".

Załamało mnie to ostatecznie.

Nie będziemy śpiewać, postanowiłem. Trzeba szukać innych pomysłów.

Znów natchnęli mnie Grecy, z Chalkidy, Syrakuz czy z Ischii, wszystko jedno. Bursztyn! To właśnie starożytni Grecy uważali, że bursztyn to zastygłe w kamień światło zachodzącego Słońca, a ja parę bryłek (małych, ale co to szkodzi, w małym ciele wielki duch) bursztynu mam, Tata przywiózł je kiedyś z Królewca dla niepoznaki zwanego długo Kaliningradem. Pokażę je Słońcu, może Je to zainteresuje. Persowie uważali, że Słońce przywołują cyrkony (co zostało w ich nazwie, perskie zagrun   =  złocisty). ale cyrkonów niestety u nas w Domu nie ma. Więc tylko bursztyny mi zostały.

"A nie lepiej machać do Słońca czerwoną apaszką?", podsunęła Myszunia.

Rzeczywiście, Mama ma taki  шарф  w swoich zbiorach, kupiony w CUM-ie w Taszkencie, na pewno nam pożyczy. Ale o co Myszuni chodzi...

Czerwony kolor kojarzy się oczywiście z walecznością, z odwagą i z ogniem, ale czy kojarzy się ze Słońcem? Na przykład czerwień z polskich barw narodowych, a właściwie nie tyle czerwień co karmazyn, wybrana została ze względu na swą wysoką cenę, surowcem barwnika były rzadkie i trudno zdobywane pluskwiaki koszenili przywożone (ex Oriente lux) ze Wschodu, stąd na szaty farbowane na kolor karmazynowy stać było tylko rycerstwo, potem także szlachtę. To, co drogocenne, jest przecież rzadkie, to, co drogocenne i rzadkie, jest ważne, to, co ważne, skłania do refleksji, budzi dumę. Niemniej bezpośrednich odwołań, że czerwień kojarzy się od razu i bezapelacyjnie ze Słońcem, ja tu nie widzę.

Ale zaraz, myślę... Cyrkony mogą być złociste i czerwone, przecież to trochę tak, jak pustynia Kyzył-kum (Czerwone Piaski), którą Mama widziała we wszystkich porach roku i opowiadała nam o jej pięknych złotych rozświetlonych Słońcem piaskach... Kyzył, czyli czerwony, a piaski nie są czerwone, choć tak je przed wiekami nazwano, ale żółte... Myśl kieruje mnie znowu do Azji Środkowej.

Persowie, Iran, ale też z cywilizacją perską tak blisko związany Tadżykistan... Już wiem! Myszunia czytała to, co ja, ale zapamiętała więcej! Flaga Tadżykistanu! Czytaliśmy przecież w wydawanym w Duszanbe ilustrowanym piśmie "VIP zone" wywiad z artystą malarzem i grafikiem Zuchurem Chabibullajewem,  руководителем  specjalnego zespołu twórców, których zadaniem po uzyskaniu przez Tadżykistan niepodległości było opracowanie symboliki narodowej, a więc godła i flagi nowo utworzonego państwa.

Spośród wielu projektów flagi wybrany został proporzec czerwono-biało-zielony, w którym czerwień umieszczona na górze symbolizuje Słońce, potęgę i majestat, zwycięstwo.

A więc czerwień jako alegoria Słońca! Tak, ale czy czerwona apaszka Mamy zwróci na nas uwagę Słońca i wtedy Ono mnie wysłucha?! Czy nie podziała (apaszka) raczej jak płachta na Byki?! Byka, jeśli mam być szczery, nigdy na naszej ulicy nie widziałem, ale czy to się od razu rzuca w oczy spod jakiego kto jest znaku?

Ha, waleczne miau! Jeśli nie spóbujemy, to się nie przekonamy. Przecież "z  siarki i ognia ze mnie kawaler", a więc w złocie się widzę i w czerwieni. Kto ma ze Słońcem rozmawiać jak nie ja, Myszulek Poeta i Myśliciel, w ważnej misji zapobieżenia przybyciu zimy, ja parlamentariusz Rodziny, wysłannik Kotów Zewnętrznych, obrońca Stworzeń przez zimno uciśnionych!

Idę do Mamy po apaszkę. Miau!

Sówka55
O mnie Sówka55

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości