Myszulek rozmawia ze Słońcem, Sówka55
Myszulek rozmawia ze Słońcem, Sówka55
Sówka55 Sówka55
1039
BLOG

Pamiętnik Myszulka, 27

Sówka55 Sówka55 Rozmaitości Obserwuj notkę 39

 

Rozdział XXVI

Pod niecierpkiem rozmawiam ze Słońcem:

czy mnie słyszy?

 

Leżałem sobie na balkonie, tak jak lubię, w słonecznej jasnej plamie, i postanowiłem się do Słońca odezwać. Zgodnie z III zasadą dynamiki Newtona (nie taję, nie jestem specjalistą od nauk ścisłych, więc sprawdziłem jej treść w Wikipedii - "oddziaływania ciał są zawsze wzajemne. Siły wzajemnego oddziaływania dwóch ciał mają takie same wartości, taki sam kierunek, przeciwne zwroty i różne punkty przyłożenia (każda działa na inne ciało)" – Słońce działa na mnie tak samo jak ja na Nie, tylko w przeciwnym kierunku.

Działamy więc na siebie – ja , Myszulek Kot, i Słońce, centralna gwiazda Układu Słonecznego - tak samo i wzajemnie.

Oczywiście, wiele nas różni, choćby to, że już na pierwszy rzut oka masy naszych ciał są różne. Wiem, że Słońce jest ode mnie znacząco większe, choć ja widzę Je małe, malutkie, albo nie widzę Go w ogóle, bo akurat drzemie sobie w chmurach. Ale jeśli ja czuję Jego promienie, mrużę oczki, gdy mnie oślepia, to czy Słońce czuje też mnie? Dzieli nas (bagatela!) 150 milionów kilometrów, ale – nic to, jak powiedziałby Pan Wołodyjowski - przecież akcja i reakcja są takie same...

Miau, jestem mniejszy, ale jestem, myślę i czuję, czuję Słońce, zakładam więc, że Ono, proporcjonalnie do znikomości mojej wagi (Mama, jak mnie znosi ze schodów, uważa, że nie jest to waga znikoma), na pewno czuje także i mnie. Tu moje 10, tam słoneczne 2×10 do trzydziestej potęgi  kilogramów, to nawet łatwo się dzieli. Harmonia sfer, czyż nie?

Tak przygotowany teoretycznie, powiedziałem Słońcu, że w tym roku w lecie było Go za mało. Wiem, że miało swoje powody, walczyło z burzami magnetycznymi, zasłaniały Je różne fronty deszczowe i burzowe, to wszystko prawda, ale niech chociaż świeci teraz dłużej i nie pozwoli przyjść do nas jesieni.

Bo jesień, choć może być piękna i kolorowa, jest zapowiedzią zimy, a zima to nie jest dobry czas dla Kotów (zwłaszcza ogródkowych, piwnicznych i bezdomnych), w interesie których (samozwańczo, ale na pewno Mama mnie pochwali) tu występuję.

Myszunia, badaczka kultu bogini Bastet (jak się obraża, robi miny zupełnie jakby była staroegipską świętą kotką Mau) zarzuciła mi, że nie szanuję majestatu Słońca w wielu kulturach uważanego za boga. Phi, ja też, jak byłem mały, czytałem "Gdy słońce było bogiem" Zenona Kosidowskiego i pół biblioteki ceramowskiej Rodziców. To właśnie dzięki temu wiem, że bóstwa solarne, właściwie poza babilońsko-asyryjskim Nergalem, który uosabiał niszczącą siłę Słońca i postrzegany był wyłącznie negatywnie (tu dodam za Eklezjastą: "głupich jest poczet nieprzeliczony" – czcić to, co krzywdzi i niszczy, to dla mnie niepojęte!), były światu życzliwe, opiekuńcze, sprawiedliwe, miały moc uzdrawiającą, zapewniały dostatek, a także wzrost, zdrowie, radosne kwitnienie i siłę witalną. No może jeden Apollo, wśród wielu pełnionych przezeń obowiązków również bóg Słońca, trochę się z tego dobrotliwego wizerunku wyłamywał jako opiekun gwałtownej lub niespodziewanej śmierci, ale już uwieńczony wawrzynem Helios, czczony na Peloponezie i Rodos (stąd Kolos Rodyjski), na zaprzężonym w cztery rumaki złotym rydwanie przemierzający niebo, niósł ze sobą wyłącznie dobre konotacje.

Babiloński Szamasz, aztecki Huitzilopochtil, egipski Ra, Amon-Ra i Aton, Mitra indoirański (a czczony także od II w.n.e. w Rzymie i Cesarstwie - wyznawcą Mitry był syn Marka Aureliusza Kommodus) czy wyznawany od czasów cesarza Aureliana, a już w III w.n.e. kult Słońca Niezwyciężonego (Sol Invictus, a więc czysto rzymski Sol wcielony w jedną postać z Mitrą), japońska Amaterasu, to wszystko panteon bóstw troskliwie dbających o tych, którzy się im oddali w opiekę.

To zresztą bogowie innych czasów i innych mający poddanych. Ja, Myszulek Kot, jestem wierny korzeniom mojej cywilizacji, w inny porządek logiczny wierzę, w inną kosmogonię, i w to, jak stała się światłość.

Wracam do jesieni, której szybkiego przyjścia tak się boję i z powodu której chciałem porozmawiać ze Słońcem. Pierwsza groźna przesłanka to Jemiołuszki. Mój najstarszy Brat opowiedział nam, że cała chmara przyleciała na Jego ukochaną jarzębinę i co do jednego ogniście czerwonego owocka wszystko błyskawicznie wyjadła. W pierwszej połowie sierpnia! Zwykle Jemiołuszki pojawiają się u nas w październiku, na dzikim winie, polnych różach, chyba też na czarnym bzie (rośnie nieco dalej, a jego ciężkie od czarnych gron gałązki łagodnym łukiem opadają na drugą stronę parkanu, przez co nie widzę ich tak dokładnie), więc mam okazję przyglądać się Im ciekawie dopiero późną, naprawdę późną jesienią.

A połowa sierpnia to nie jest późna jesień, to lato w cudnym rozkwicie, spadać powinny Perseidy, a nie strącane w śpiesznym trzepocie zręcznych małych skrzydełek jeszcze nie całkiem dojrzałe i cieszące się życiem młode - za młode na swój kres - owoce.

Druga przesłanka to Bociany. Podobno część już odleciała, a te, które jeszcze zostały, też zbierają bagaże (doświadczeń, naturalnie, bo to istoty eteryczne i subtelne, i bagaże w sensie dosłownym, sakwy, juki, a tym bardziej sakwojaże, walizy i torby, nie są Im do szczęścia potrzebne) i "w trybie pilnym" gotują się do podróży.

Notabene mówiła mi Mama, że słowo torba po turkmeńsku też oznacza torbę, a właściwie takie głębokie sakwy zawieszane na końskich czy wielbłądzich grzbietach. Ciekawe, kto je od kogo zapożyczył! Nie będę rozwijać tego tematu, bo Mama zarzuca mi często, że gubię główny wątek, wikłając się w dygresje. Więc nic nie gubię, choć...

Bo jeszcze jedno mi przychodzi do głowy na tropie moich leksykalnych wędrówek!

Jesień... angielskie autumn i francuskie automne z łacińskiego autumnus (wg słowników prawdopodobnie słowo pochodzenia etruskiego) – ciekawe, czy nie mają czegoś wspólnego z egipskim bogiem zachodzącego Słońca imieniem Atum? Czasami utożsamiano go z Re, choć Re uosabiał na ogół słońce świecące w ciągu dnia, rzadko z Horusem, dla którego przeznaczony był brzask, a więc słońce wschodzące na nieboskłonie. Zachodzące Słońce jako alegoria jesieni? Kto wie!

Wracam do przesłanek, trzecia: słyszałem w radiu w porannym dzienniku w Trójce, że Finowie szykują się na szybką jesień i długą zimę. Skoro to u Nich w Laponii (nie wszyscy w to wierzą, ale tak podobno jest) zamieszkał Święty Mikołaj, to chyba w kwestii zimy można uznać Finów za ekspertów i Ich prognozom ufać. Niestety!

Te trzy przesłanki poważnie mnie niepokoją i dziś cały dzień nie pozwoliły mi spać spokojnie. A przecież jak Marek Aureliusz panuję nad emocjami, rzadko kiedy opuszcza mnie moja wewnętrzna równowaga i wiara, że świat, mimo nieprzyjemnych warunków atmosferycznych za moim oknem, jest – w aspekcie duchowym i domowym (nie mam na myśli rządu, kryzysu, wyborów, kłamstw i hipokryzji, bo dopóki jestem Dzieckiem, nie muszę się tym zajmować) - zupełnie dobrze dla Kota żyjącego w Domu przestrzegającym tradycyjnych wartości urządzony.

No więc ta jesień! Jesień mnie niepokoi! Witkacego też niepokoiła, więc wolał ją od razu pożegnać, choć Jego stosunek do Małych Stworzeń marznących w surowych warunkach jesiennych, a potem – jeszcze gorzej – zimowych, jest mi nieznany (ale że grozę jesieni przeczuwał, to mogę się założyć).

Nie chcę, by przyszła jesień, bo nie chcę, by przyszła zima. Kociaczki Kasiuni Złośnicy są jeszcze za małe, by marznąć w piwnicy (choć Mama ją trochę podgrzewa, ale nie ma tam ani kominka, ani ciepłej wody do aromatycznych rozgrzewających kąpieli, warunki ascetyczne, a ja ascezy nie lubię, i jestem pewien, że żaden rozsądny Kot, mając wybór: asceza czy puchowe kolderki, ascezy nie wybierze), Leweczek utyka na przednią łapkę, Maleństwo jest malutka, Borsunia miała różne przygody i potrzebuje spokoju, nowy lokator Mamy, srebrny Irbisek, się jeszcze nie oswoił, Zielonooki jest strasznie chudy i sadełka ma za mało, jednym słowem, to nie jest pora na jesienne słoty i zimowe zawieje.

Wszystko to mówiłem Słońcu, starając się dokładnie odmalować kocie zagrożenia i stworzyć Mu motywację do działania na naszą (i wszystkich) korzyść. "Jest lato, powinno być ciepło, jeszcze długo powinno być ciepło, a złota jesień niech przyjdzie w listopadzie. I niech zima będzie krótka i łagodna, niech Kotom, Jeżom i Wiewiórkom nie marzną łapki..."

Zapalałem się i mówiłem, mówiłem i przekonywałem, ale gdy w końcu skończyłem i otworzyłem oczki, okazało się, że Słońca na niebie nie było już w ogóle. Zrobiło się ciemno, zerwał wiatr, a Mama, zaniepokojona, zawołała: "Myszulku, biegnij szybko do pokoju, zaraz będzie burza".

Burza. Tak potraktowało mnie Słońce.

Miau!

 

P.S. Podczas błyskawic przeżyłem iluminację: olśniło mnie (to znaczy olśniło mnie wewnętrznie): wiem, dlaczego Słońce mi nie odpowiedziało. Nie patrzyłem Mu w oczy. Mama kiedyś powiedziała mi, że obserwować Słońce można przez okulary albo negatywy zdjęć, nie miałem ich pod łapką, a ponieważ moje zdrowie jest dla mnie ważne, więc mówiłem wprawdzie do Słońca, ale patrzyłem w niebo. Dlatego Słońce mnie zlekceważyło – pewnie pomyślało (krzywdząco dla Rodziców), że jestem źle wychowany.

Do każdej rozmowy trzeba się dobrze przygotować. Jak mówi Tata: improwizacja musi być zawsze starannie przemyślana. Miau!

 

 

 

Sówka55
O mnie Sówka55

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości